Las w życiu i kulturze mieszkańców Rzeszowszczyzny - Materiały źródłowe - Sezon 1 - Opracowanie wywiadów

Owoce zbierane w lesie

EC: W lesie jesienią zbiera się jagody, grzyby, jeżyny, kwaśnice i to wszystko się zbiera do jedzenia.
Grzyby, co się je to: kozaki, maśloki, borowiki, kurki, siwioki – to są podgrzybki, jak przejedziesz palcem pod spodem to sinieją, BN: kozaki czerwone, skrzypki sie nazywały czyli te gąski zielone i żółte, w piasku. Rydzów było mało w tej okolicy. Jeszcze kanie.
EO: Ale u mnie na podwórku rosną, szczególnie w tym roku obrodziły. DM: No, były miejsc że rydze można było kosą kosić. No teraz to nie, ale było.

Jeżyny: BN: Z jeżyn robiło się soki, kompoty, wino. Były dobre dla kobiet, jeżeli miały kłopoty z chorobami kobiecymi. To babki zielarki polecały. W postaci soku, to głównie, ale zjadano też na świeżo. EC: Z pędów jeżyn i z liści robili herbaty. Inaczej mówili na to ostrężnice albo dziady.

Dziady: DM: Dziady były inne niż ostrężnice. One były takie małe i miały na sobie jakby nalot, taki srebrny. One rosły na skrajach lasu, przy lesie. Miały całkiem inne te kolce, i gałązki też inne. Ale też się je jadło i robiło soki.

Maliny leśne: zbierali, suszyli i z tego robili herbaty. Też pędy malin były do herbaty, i liście też na to zbierali i suszyli.

Kwaśnica: takie małe boróweczki czerwone. Na czerwono dojrzewały. Suszyło się je, robiło nalewki, bo miały dużo witaminy C i były polecane dla osób, które miały kłopoty z sercem.

Borówki: EC: zbierało się je w lecie. To jest jagoda, ale u nas się mówiło na to borówki. Borówki wykorzystywali na soki, jako lek przeciwko biegunkom, szczególnie takie ususzone, bo borówki suszyli. Z tego robili też herbaty. BN: Nawet liście borowaci zbierali, robili z nich herbatę, suszyli, działały leczniczo. Na borówki, jak jo pamiętom, to sie zawsze szło na Jana. EC: To była cała wyprawa, pamiętam. Baby sie zbirały, chłopy zaprzągały wóz i wywoził je do lasu na cały dzień. Tu, od nas, to jeździliśmy na borówki na Czarną, do Bukowca. DM: W Bukowcu to nie było wielkich lasów, były tylko te nasze, chłopskie lasy. Więc jeździło się, gdzie były większe i większe jagodziska – do Czarnej Sędziszowskiej. BN: Ja z Kolbuszowej to jeździłam na Zapole, do tych lasów. Od głównej drogi się skręcało, tako poprzeczno droga była i tam było pełno borowaci. Na Leszcze też sie jeździło. EO: Na Werynie, na Kłapówke, dookoła jakieś lasy były z borówkami. Trzeba było jechać 2,3, 4 kilometry, zależy. DM: A ja jeździłam najwięcej na Przedbórz i na Poręby Kupieńskie. Tam też sie zbierało.

Pędy sosny: BN: Końcówki sosen w maju sie zbierało. DM: Młode pędy sie zbiera, jak sie szło, tak sie zbierało, na młodych krzaczkach. BN: Ja to tak obserwuje, bo sama zbieram, że dawniej to sie zbierało faktycznie końcem maja. Teraz sie tak bardzo przesunął czas i pogoda, że jak na początku maja sie nie zdąży wyzbierać, to potem już nie ma po co. A zbiera się wtedy jak były takie świeże, takie żywiczne w dotyku, takie lepkie, jeszcze sklejone. EC: A jak były takie długie, suche i sie rozchodziły, to już nie. Nie było tego soku. One nie były szkodliwe, tylko mało wartościowe. I te pędy zasypywało sie cukrem, robił sie syrop i jego się piło, na kaszel bardzo zdrowe. I do herbaty można było dodawać.

Wilcze łyko: BN: zbierało sie wilcze łyko, teraz jest pod ochroną. To śmierdziało i to sie wsadzało na mole. To sie urywało i wsadzało w ciuchy, mole odstraszało. Ono ma liście takie igiełkowe, takie delikatnuśkie, nie to, że kłujące. EC: I kwitnie na fioletowo, takie okrągłe kwiatki, drobne. To był pierwszy zwiastun wiosny. Jak się widziało, że wilcze łyko kwitnie, to oho! Bedzie wiosna. W domu mówili, że to jest trujące i nie kazali jeść. Dawniej sie słuchało starszych, jak nie kazali jeść, to sie nie jadło.

Bagno: zbierali bagno też na mole, też dawali do ciuchów. EO: Dawali bagno też na mrówki. Kładli, żeby nie chodziły. Ono rosło w lesie, na mokrych kawałkach. DM: Ono ma takie gałązki jak borówka i na biało kwitnie.

Sok z brzozy: BN: dawniej upuszczali sok z brzozy, zawsze na wiosnę. Teraz to jest znowu bardzo modne. On był leczniczy, dobrze działał na drogi moczowe. Upuszczało się go wczesną wiosną, jak listków jeszcze brzoza nie miała, jak były tylko pączki. Wtedy się upuszczało.

Bez czarny: BN: Bardzo popularny był bez czarny. Zbierali kwiaty, potem, w jesieni też owoce. Bardzo dobrze działa na wszelkie przeziębienia, grypy, również na nerki. Nalewki sie z tego robiło, suszyło, soki z owoców. Jo to tak robie do dzisiaj: tako czubato łyżke bzu czarnego wsypuje do szklanki, zalewam, no, nie wrzątkiem, staram się taką bardzo gorącą wodą i to jest dla mnie tako dawka. Do tego miodziku później sie troche dodaje, można cytrynki dodać, jak lekko przestygnie, maliny.

Żurawina: DM: Tu, w naszych chłopskich lasach żurawiny nie było. Była w Majdańszczyźnie, koło Majdanu Królewskiego, Dęby. Tu nie. BN: To teraz bardziej ta żurawina jest robiona. Ja nie jeżdżę i nie zbieram, kupuję na targu i jak pytam skąd przywożą kobiety, to stąd wiem.

Głóg: EC: Zbierało się głóg, owoce, o teraz, w tej porze, w październiku. Na obrzeżach lasu rósł głóg. Jak były owoce już dojrzałe, przemrożone, po pierwszych przymrozkach nawet, to były najlepsze na nalewkę, bo nie miał goryczki. EO: Na wino głóg się nadawał. Dawniej to sie bardzo dużo wina robiło. Nie robili bimbru czy wódki, to sie winem karmiło. Robiło sie wino tak jak i dzisiaj. Do butli sie wsypywało owoce, zasypywało cukrem, i miało fermentować, ono se tak bulko. Spuszczało sie ze dwa razy, bo musiało być klarowne. DM: I nie trzeba było drożdży, jak sie wino z owoców robiło. One miały swoje drożdże: i głóg, i truskawka, i winogrono. A z leśnych to z jeżyny dobre było.

Dzika róża: EO: z płatków dzikiej róży robiło sie powidło. Z samych płatków sie ucierało, z cukrem. Tarło sie, tarło, aż była taka marmoladka. EC: Jak sie zbierało te płatki, to nie po deszczu, musiały być suche, ładne, na słońce, najczęściej tak południem. Zbierało sie w taki sposób, żeby odciąć te białe końcóweczki, bo to nie chciało sie zetrzeć. A bez tych końcówek na płatkach, szklanka ugniecionych płatków i do tego szklanka cukru i makutra, i pałka. I jest dżem, marmoladka. EO: Było do naleśników, do racuchów, do pączków. BN: To też miało leczyć, ale to teraz wiadomo. Kiedyś było tylko do smaku. DM: A owoce dzikiej róży też zbierano, suszono, były na herbaty, na dżemy, tylko je już rozprażano. trzeba było ze środka to gorzkie wyciągnąć, takie kłujące, paskudne ziarenka, obierało sie i same łupki rozprażano. i był dżem. Jakie to było pyszne!

Lipa: EO: Z lipy robili herbatę. Kniat sie robiło – tak sie nazywało kwiat lipy. Jak rozkwitał ten kniat, to sie go zbierało, a z listkami też i potem sie suszyło, a w zimie było na herbate. Tylko nie wolno było dużo pić, bo mówili, że na suchoty można było zachorować. Ale pomagała na kaszel, na przeziębienia, napotnie sie ją stosowało. Ale generalnie traktowano kniat jako herbatę.
(22:40) Mięta: DM: Teraz rośnie w ogródkach, ale kiedyś zbierali ją na łąkach i w lasach.

Skrzyp: działał na błyszczące włosy, jak sie łamały paznokcie to też był dobry, skóre poprawiał.

Tatarak: EC: wydzierali kłęcza tataraku, żeby mieć piękne włosy to myli w nim.

Buczyna: BN: Ja pamiętam, ze jako dziewczyna chodziłam do lasu na Zapole po buczynę. Po orzeszki z buczynki. Jadłam to i bardzo mi to smakowało. Tak na surowo.

Leszczyna: do lasu sie chodziło też na orzechy laskowe, na leszczynę. i też to jedzono, bardzo smaczne było.
Poza tym kościan, pokrzywa.

Kasztany – EO: z nich sie robiło mąke. Taki klej z tego wychodził, z tego białego, ze środka, nie z łupki. To było takie mączne, kleiło się. Do szkoły ten klej nosiłem.

Żołędzie: BN: ja piłam kawe z żołędzi palonych, bardzo dobra. Ale kupowałam to w sklepie zielarskim. Słyszałam, że ludzie zbierali żołędzie i je jedli. Chyba te spadnięte żołędzie, nie zerwane. Jak owoce są dojrzałe, znaczy żołędzie, to drzewo je zrzuca. Z opowiadań wiem, nie z domu tylko od ludzi, że w okresie wojennym i powojennym chorzy ludzie jedni po 2-3 żołędzie dziennie, bo to wzmacniało ich i pomagało w chorobie. Ja nie jadłam, ale słyszałam, że tak było.

Kora dębu: EC: Ale dębową korę to pamiętam, że służyła kobitom. Nasiadówki się robiło w korze dębu, na kobiece sprawy.
(Zespół „Górniacy” z Kolbuszowej Górnej, wywiad prowadził Wojciech Dragan)


Informator pamięta, ze kiedyś takie rzemiosła występowały „robili zabawki z osiki, robili beczki, beczki prawdopodobnie do dziś dnia w Rakszawie wyrabiają na alkohole różnego rodzaju, szczególnie takie małe beczułki na bimber, takie małe 10 litrowe. Beczki dębowe musiały być, robili na piwo, robili na ogórki”. Z czasów szkolnych w Lesku pamięta też galanterię z korzeni i z huby – drobne wyroby ozdobne, rzeźby, płaskorzeźby. W sąsiedniej wsi Budy Łańcuckie mieszka miejscowy rzeźbiarz Dariusz Gamracy, on rzeźbi szczególnie w lipie.

(Korniaktów, Janusz Sobuś, wywiad prowadziła Jolanta Danak-Gajda)


Informatorzy opisują jak pozyskiwano ściółkę: Grabaliśmy, na takie kupy znosili, takie kwadraty my układały se. Przychodził gajowy czy tam leśniczy. Odbierał to, wymierzał i płaciłyśmy. Był dzień wywozowy raz w tygodniu, na przykład środa. W środy to było przeważnie. I woziłyśmy do domu. Gajowy przychodził sprawdzał czy co nie kradniemy z lasu, a w ściółkę nie kładziemy. Teraz już nikt nie zbiera ściółki w lesie, teraz oprócz krowy informatorów są jeszcze ze trzy krowy na wsi. Gdy był czas, że ludzie grabali w lesie ściółkę, to trzeba było zbierać gałęzie na kupy, żeby było dobrze grabać i las był czysty. Teraz już mało kto chodzi po gałęzie do lasu. Zdaniem pani Anny las jest teraz bardzo zniszczony. Są to lasy państwowe, robią wyręby. Dawniej ludzie chodzili i zbierali gałęzie i las był czysty. A teraz gdzie, tym młodym się nikomu nie chce. No każdy se pójdzie metry kupi gotowe, zapłaci. My tam nieraz chodzimy składać gałęzie. Ale tera się bardzo nie opłaci, no bo te gałęzie kosztują prawie co metr gotowy. A to trzeba się narobić, nałazić, nazbierać tych gałęzi.

(Anna i Władysław Szklanny, Wólka Grodziska, wywiad prowadziła Magdalena Fołta)


Las był pański – pana Nowińskiego, do 1945 roku. Las był wszystkim. Dawał opał, susz, mieszkańcy szli do lasu pozbierać patyczki. Od tego się zaczynało, wszystko dziadostwo szło po południu do lasu, po pracy na roli i w gospodarstwie. Każda gałązka była wyzbierana przed zimą. Nie było co zbierać, więc ludzie robili takie kule, dłuższe i krótsze, szli do lasu i łamali suche gałęzie z drzew. Kobiety szły z wielkimi płachtami pełnymi gałęzi, które dźwigały na plecach, kije grubszymi końcami ułożone do przodu. Płachty były ciężkie, nie mogły wstać. Najpierw się kładła na gałęziach na plecach, potem się przekręcała na bok, potem stawała na kolanach, podpierała się z przodu rękami i wstawała, żeby ten ciężar podnieść. I ciągły za sobą kule, bo kiedy zostawiały w lesie, służba leśna je zabierała. Kula – kawał dębowego drewna, zasuszonego, w kształcie gałęzi z ze ściętym odrostem [w kształcie cyfry 1].

(Anna i Józef Rachwał, Gniewczyna Tryniecka, wywiad prowadziła Katarzyna Ignas)


W domu informatora do dziś dotyka się nóg kiełbasą ze święconki, bo jego babcia przekazała ten zwyczaj jako sposób na uchronienie się przed ukąszeniem przez węże. Informator bada żmije, łapie je, znakuje etc, kultywuje ten zwyczaj z szacunku do tradycji, nie wierząc w jego skuteczność.

Informator zetknął się wśród mieszkańców z wierzeniem, że w święto Piotra i Pawła nie wolno chodzić do lasu z obawy przed wężami, uważa, że w u podstaw tego wierzenia mogło lec to, że na przełomie czerwca i lipca węże zmieniają skórę, więc łatwiej je wtedy zobaczyć.
Informator zetknął się z opowieściami o wielkich wężach widzianych tego dnia w lesie, co składa na karb tego, że ludzie, bojąc się węży, widzą je większymi niż w rzeczywistości.
Babcia informatora stawiała wężom miseczkę z mlekiem, co miało powstrzymywać je przed wysysaniem mleka krowom, oplótłszy się na nodze zwierzęcia. To miało odbierać mleko krowom.
Babcia wierzyła też, że jeżeli przyjdzie król węży i się napi[je], to przyniesie do domu szczęście. Informator uważa, że wiara w wężowego króla mogła brać się stąd, że węże przy linieniu i zrzucaniu skóry z głowy, mają czasami resztki skóry wokół głłowy, co tworzy coś na kształt korony.
(Artur Święch, Tuszyma, wywiad prowadził Janusz Radwański)


No i jeszcze jedno takie zdarzenie, to powtarzał mój tato, ale teraz już nie żyje. Miał taką sytuację, że właśnie w tym miejscu, nie blisko samego mostu, tylko tak parę metrów dalej. Też było takie zwężenie, a później takie rozszerzenie, dużo było płycej i zawsze mówili, że jak się idzie w to miejsce to mówili, że tutaj diabeł siedzi, tak powtarzali, że tutaj siedzi diabeł, ponieważ mówi, że jak chcieli wyłowić ryby, co wchodzili, to niby tam były. W pewnym momencie się stał taki niesamowity szum, jakiś taki szum, pluskotanie wody, nie tak, że tylko on sam to słyszał pluskotanie wody, i tak jakby na przykład stado koni przez tą wodę biegło. To był jakby taki tupot koni jakby przebiegali przez tą wodę. Pluskotała woda i momentalnie trzeba było uciekać, nie było żadnej ryby. Tak opowiadał mój tato, co doświadczył tego i tutaj taka ciocia, to mogę potwierdzić, powiedzieć, bo to mi opowiadali.

(Przyszów, Teresa Tonderys, wywiad prowadził Adam Dragan)