Las w życiu i kulturze mieszkańców Rzeszowszczyzny - Materiały źródłowe - Sezon 3 - Opracowania wywiadów

Grzybów jest bardzo dużo jadalnych, ale my o tym nie wiemy. Nawet blaszkowych grzybów dużo jest jadalnych, takich gołąbków, trujący jest chyba tylko jeden. Nawet jeden muchomor jest jadalny, ale nie zbieram, bo innych grzybów jest tyle, że nie trzeba mi ich.

Dużo ludzi tu przychodzi na grzyby. Tu jest las liściasty, to jest dużo borowików i kozaków. Są też i podgrzybki: brunatny, aksamitny, złotawy. Tu rośnie bardzo dużo grzybów. Nawet takie, które piszą w atlasach, że rosną tylko w 10 miejscach w Polsce. A ja tu znalazłem siedlisko tych grzybów, to znaczy jest jedenaste. To podgrzybek pasożytniczek. On jest jadalny, ale pod ochroną. Pasożytniczek – bo rośnie na purchawce. Czasem dwa i trzy, takie małe grzybki. Ja go znalazłem tylko w dwóch miejscach, ale jest. Znalazłem też rozgwiazdę – pięknie wygląda, a śmierdzi strasznie, znalazłem na Stogach. Są tu rydze, choć kiedyś nie było. W grabinie rosły, a to mało kiedy tak jest. Ucina się nóżkę rydza, ona jest w formie rurki, dziurawa, a na obrzeżach jest czerwony sok. To jest pewny rydz. Rydze są bardzo smaczne. Można je smażyć, robić w cieście, w panierce, kiedyś to rydze kładli na blasze i tak upieczone jedli. Do marynaty też są dobre.

Są tacy grzybiarze, co zbierają wszystko co jest jadalne. Ale są i tacy, co zbierają tylko np. prawdziwka i nic więcej.

Najlepiej grzyby przechować jak się je ususzy, ale można marynować w occie, solić, kisić. Solenie to zasypać solą i tak się je konserwuje. A kiszenie to co innego. Podobnie jak ogórki się kisi, ale tego nie znam nikogo, co by kisił.

(Mieczysław Sikora, Nowy Nart, wywiad prowadził Wojciech Dragan)


 Wiechy na imieniny: […] to jest na Jana. Na imieniny. Stawiają najdłuższą tyczkę i na końcu tyczki taki bukiet. I to stawiają. Tak, jeszcze stawiają. Głównie tutaj na Słomianej taka jest, zawsze stoi to. To jest żerdź taka jak najdłuższa, sosnowa, a najlepiej modrzewiowa. Bo modrzew jeszcze wyższy jest. I na wierzchu jest taki bukiet z kwiatów zrobiony i głównie takie rośliny, kwiaty leśne są. A stawiają ci co idą na imieniny. Sąsiedzi dla kolegi, dla solenizanta to stawiają. To jest praktykowane.

Wiechy na koniec budowy domu: Zawsze. Roślina, która rośnie najbliżej tego domu zazwyczaj. To idą albo na łąkę idą zbierają, albo idą do lasu. Tak jak u mnie to przy lesie. I to jest na trzech etapach. Na etapie fundamentów, na etapie stropów i na etapie dachu

(Kazimierz Bąk, Katy, wywiad prowadziła Magdalena Fołta) 


 Ja od małego dziecka byłem związany z lasem to jest rodzinne. Nie tylko najbliższa rodzina jak ojciec, ale tez stryjowie pracowali dawniej w lesie. Ja będąc małym dzieckiem, to wsiadałem na furmankę z ojcem i jechałem z ojcem do lasu. On jakiś czas był drwalem w lesie, tak samo jak stryjowie, i zaszczepił we mnie miłość do lasu, i ja nie wyobrażam sobie, żeby nie mieć kontaktu z lasem. Później trafiła się okazja w latach 80-tych, aby nabyć cześć nieruchomości i tak się stało. Nieruchomości mam na myśli tereny, działki. […] (O muzeum w Kochanach): To jakoś tak przyszło, żeby cos zostawić po sobie jakaś pamiątkę, jakiś ślad dla potomków i zaczęło się najpierw od Jasełek w Kochanach, i potem zrodził się pomysł, żeby zrekonstruować. Więc ona nie jest identyczna jak była, ale w większość obiekty są z tego okresu, że można sobie wyobrazić, że ta wieś tak wyglądała, te domy nie są identyczne jak były kiedyś, ale na pewno przypomina to wieś.

[…]

To był tak piękny las, około 40 hektarów. Jak się tam weszło w ciągu dnia, to tam było ciemno, słońce nie mogło się przebić przez liście. Tam były dęby, buki, lipy, graby, troszkę jodły i świerka, ale przeważnie liściasty las. Tam były okazy lip, dębów ponad metr średnicy, jeszcze istnieją niektóre, tutaj, w tym rezerwacie. Jest taki dąb, który ma 6 metrów obwodu i nie jest oznakowany, nie wiedzą o nim ludzie. Takich dębów do metra średnicy jest tam około 40, to są pomniki przyrody, ale nikt o to nie dba. Jest np. lipa w której w czasie wojny Żyd przesiedział cala zimę i się tam ukrywał

(Zbigniew Koczwara, Kochany, wywiad prowadziła Elżbieta Dudek-Młynarska)


Lasy mają bardzo dużo lokalnych nazw. Mam tu wyszczególnione, co opisywałem. Na terenie Górna: Przedmieście, Lasek, Wymoklisko, Na Bagnie, Kępa, Góry, Starówka, Choiny, Moskal, Pański Potok, Wilczy Dół. Lasy od strony Wólki Sokołowskiej: Łysa Góra, Mulówki, Podturza, Sadzawki, Rudka, Zrąbek, Maziarnia, Kątówka.

Maziarnia – tam prawdopodobnie był wytop smoły, Moskale – to prawdopodobnie gdzieś w czasie I wojny światowej lub jeszcze wcześniej mogły być z Moskalami jakieś potyczki. To nazwy zaszłe, z dawna.

[…] Wiech weselnych w Górnie nie robiono, ale np. w Kamieniu rozmówca pamięta, że odpowiednik starosty weselnego [tak go nazywano w Górnie] nazywany tam „z koniem” – miał taką wiechę i urzędował jako najważniejsza starszyzna wesela. Wiecha to był wierzchołek drzewka [iglastego], przyozdobiony, i z taką laską, i na tej lasce była głowa czy symbol konia.

[…] O stosowaniu drzew w zabiegach magicznych słyszałem z opowieści, ale na własne oczy nie widziałem. Słyszałem, że gałązki drzew iglastych zastępowały palmę w pokropywaniu zwierząt gospodarskich czy budynków bądź obejść gospodarskich z wielokrotnym powtarzaniem tego rytuału i wymawianiem zamówień. Bywały też okadzanie dymem zwierząt i pomieszczeń.

Kazimierz Smolak, Górno, wywiad prowadziła Jolanta Danak-Gajda) 


Brzóza Stadnicka była jednym z takich ośrodków, jeszcze do lat 80. XX wieku, gdzie, można powiedzieć, rozróżniało się różne zabawki: żywieckie, krakowskie, no i te z Brzózy Stadnickiej, tutaj było zagłębie zabawkarstwa. Ja wychowałem się na tych zabawkach. Mój tato nie robił zabawek, robił łyżki, ale wszyscy sąsiedzi robili jakąś tam zabawkę. Niektórzy małe koniki z karetkami, inni duże koniki strugali, inni ptaki klepaki, u nas to kaczuszki nazywali, jeszcze inni koła terkoczące, także tych zabawek troszkę było. Oprócz tego byli tacy co robili nie tylko zabawkę, robili garnce, siewnice, inne rzeczy…a ja w to zacząłem się bawić przypadkiem, kolega mnie namówił, wiedział, że coś tam umię robić, żeby mu zrobić kilka zabawek. Spodobało mi się, pozbierałem trochę wzorów, trochę poczytałem, współpracowałem z Muzeum Ziemi Leżajskiej, gdzie kiedyś w Leżajsku była fabryka zabawek, udostępnili mi materiały jak się malowało zabawki w tamtych czasach, no i staram się wszystko tak jak kiedyś malowali. Owszem, dziś to wygląda troszeczkę inaczej bo są inne farby, troszkę inne technologie, ale ja nie mam sprzętu jakiegoś typowego, jak są w fabrykach, czy gdzieś tam: ja każdy element muszę wykonać i on jest kilka razy w moich rękach. To jest tradycyjna praca.

Mam wiele rozwiązań innych, ale trzymam się też tej, którą robili kiedyś. Mógłbym robić coś innego, ale tradycja, współpraca z muzeami – Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej, współpraca z innymi instytucjami inspiruje mnie tym, żeby dalej robić tą samą zabawkę, jak kiedyś robili, jest to nasze dziedzictwo, dziedzictwo tu z Brzózy, gdzie było naprawdę zagłębie zabawek, gdzie zostało nas praktycznie dwóch, którzy się zajmujemy wyrobem zabawek z drzewa. […] Było zagłębie zabawkarskie niesamowite. Zabawkę z Brzózy Stadnickiej można było rozpoznać niemal wszędzie po malowaniu. Spotkałem się z takimi sytuacjami, że byłem gdzieś tam sto kilometrów stąd, czy dwieście, i podchodzi ktoś i mówi – to jest zabawka z mojego dzieciństwa, pan jest z Brzózy, od razu malowanie rzuca się w oczy, że to jest właśnie ten właśnie tradycyjnie patykiem pisane, malowane.

(Jan Dudziak, Brzóza Stadnicka, wywiad prowadziła Jolanta Danak-Gajda)


Kapliczka z Matką Boską od Gradobicia jest przy lesie koło Hadli Kańczuckich, ale to nasza parafia. Opowiadano, że kiedyś straszne grady były i zebrali się starzy gospodarze i kupili figurkę, postawili najpierw we wsi, ale nie dało to zamierzonego rezultatu i wywieźli ją poza wieś, pod las, w miejsce które nazywano Kościoły. Ta kapliczka na Kościołach wybudowana. Powiem pani: przychodzą klęski, huragany, gradobicia, nas dzięki Bogu omijają I jednak trza w to wierzyć, ale tam chodzimy, modlimy się. Tam się msze odprawia: 3. maja na Królowej Polski, na Zielną, w październiku na różaniec. Było tak: przyszliśmy na mszę poświecić ziele, pod las, ławeczki są porobione. Patrzymy – wychodzi chmura, patrzymy – a tu słońce wychodzi! Wyglądało jakby słońce odpychało chmurę. I jak są tam msze, to nigdy nie pada. Mieszkańcy w pobliżu opiekują się tą kapliczką. Matka Boska jest z Dzieciątkiem i normalnie śpiewa się pieśni majowe. Ale już kilka lat ten kult tam istnieje, Manasterz przychodzi. Nieraz to i orkiestra jest zaproszona. Kiedyś pszczelarze mieli mszę i myśliwi.

[…]

W kieleckim lesie, tam, pod sosnami,

gdzie rozkwitały kaliny,

polski tam żołnierz w grobie spoczywa

z dala od swojej rodziny.

 

Mogiła jego mchem się pokryła,

a nad nim krzyż jest brzozowy,

zakwitła na nim biała konwalia,

zaszumiał mu las sosnowy.

 

Nikt go już teraz nie ma w pamięci

i nie ma kto złożyć kwiatów.

Padł on od kuli z ręki faszystów

za wolność waszą i naszą.

(Katarzyna Cieślak, Hadle Szklarskie, wywiad prowadziła Agata Hemon)


Tak, ludzie brali drzewo i robili okna czy meble z tego, robiliśmy też skrzynki na jabłka. Dawniej las dawał zarobek. Byli stolarze, co robili mnóstwo rzeczy, okna przecież nie dało rady kupić w sklepie. Teraz to nawet wyciąć drzewa w swoim lesie nie można, muszą być pozwolenia. Dawniej było łatwiej z tym, ludzie sobie jakoś radzili, żeby przetrwać.

(Zofia Wryk, Sokolniki, wywiad prowadził Grzegorz Mosiołek) 


 Jeżeli była pełnia, no to takie właśnie dziki, które potrafiły przeżyć kilkanaście lat, one nigdy nie wychodziły na światło tam, gdzie padały promienie  księżyca, tylko przechodziły cieniem i były trudne do pozyskania. […]

Koledzy bardziej polowali z podchodu, czy tam z podjazdu. Wykorzystywali furmanki, te linijki tak zwane gdzie można było podjechać koziołka. Dzisiaj zwierzyna nie widzi, że tak powiem, koni, tylko maszyny, traktory i tym podobne, więc jeżeli by zobaczyła konia, to myślę, że by bardziej uciekała niż widząc tą maszynę, taką spalinową.

(Kazimierz Flis, Przecław, wywiad prowadził Janusz Radwański)


Z przednówkiem wiązały się powiedzenia: „Jak zakwita głóg, to jest największy głód, a jak kwitnie mak, to po głodzie znak” – bo ludzie wtedy byli najbardziej wychudzeni. Już ziemniaczka młodego można było wygrzebać, ziarna niedojrzałego wykruszyć z kłosów i przynajmniej tę zupę ugotowaną trochę zasilić tym ziarnem. To było widać najbardziej na ludziach. Bo byli bardzo wymizerowani, a tu upał, ciężkie roboty. Bardzo często wybuchały właśnie wtedy jakieś zarazy.

[W 1552 r. na terenie, na którym mieszka rozmówczyni, wybuchła ostatnia epidemia cholery. Za zmarłych odprawiano msze choleryczne, a do dziś są zapuszczone cmentarze, na których ich grzebano].

Przednówek kończył się z dniem św. Jakuba. Wiązało się z tym powiedzenie: „Po świętym Jakubie, każdy w swym garnku dłubie”.

(Stefania Buda, Nosówka, wywiad prowadziła Izabela Wodzińska)