aktualności

Unikaj jak morowego powietrza!

Pić wódkę i być wesołym, bo smutnych prędzej choroba dosięgnie – takich rad mieszkańcy dziewiętnastowiecznej wsi udzielali sobie w czasie epidemii. Jakie były inne sposoby radzenia sobie z zarazą?

Lęk przed epidemiami chorób był stałym elementem kultury naszych przodków, głęboko zakorzenionym i dawnym. Mówi nam o tym używane w chłopskich gwarach i nie tylko słownictwo odnoszące się do epidemii. Zarówno zaraza, jak i morowe powietrze wywodzą się jeszcze z języków prasłowiańskich, od słów oznaczających rażenie, czyli uderzanie, zadawanie ciosu i mór, czyli śmierć. Chorób zakaźnych bano się do tego stopnia, że same ich nazwy były obłożone silnym językowym tabu. Nie wolno było ich wypowiadać, bo wierzono, że może to przywołać tę chorobę. Jeszcze do niedawna na wsi słowo cholera, dziś pozbawione w dużej mierze pierwotnego ładunku emocjonalnego, było ciężkim przekleństwem, podobnie jak wszelkie wyrazy pokrewne, jak cholernik, cholerny etc. Mówiono też, że należy unikać czegoś lub kogoś jak zarazy albo morowego powietrza. Aby móc przeklinać, a jednocześnie nie ściągać na siebie ryzyka, wymyślano wyrazy zastępcze, podobne w brzmieniu, a jednocześnie nie mające takiej niszczącej siły. Można było usłyszeć gospodarzy wykrzykujących w złości do jasnej cholewy!

Skąd zaraza?

Pamięć o powtarzających się epidemiach była w kulturze ludowej stale obecna. Jeszcze w XIX w. co 20-30 lat tereny zamieszkane przez Lasowiaków i Rzeszowiaków nawiedzała cholera, która niosła śmierć dziesiątkom mieszkańców poszczególnych wsi. W ustnej tradycji żywa jest jeszcze pamięć o epidemii tyfusu i czerwonki, które dotknęły ludność wsi tuż po pierwszej wojnie światowej.

Według ludowych wierzeń zarazę zwiastowały niezwykłe wydarzenia, np. pojawienie się na niebie komety, nietypowe zachowanie zwierząt bądź dostrzeżenie w okolicy kogoś obcego, zwykle o niezwykłym wyglądzie – bardzo wysokiego mężczyzny, kobiety ubranej w białą płachtę, idącego samotnie dziecka.

Epidemię można było też wywołać, łamiąc jakiś zakaz lub tabu. W okolicach Baranowa Sandomierskiego wierzono, że, przychodząc w Wigilię w odwiedziny w kożuchu, można przynieść zarazę.  Kożuch należało zawiesić na płocie i dopiero wchodzić do chałupy. Jeśli ktoś się zapomniał, trzeba było rzucić za nim na drogę rozżarzonymi węglami. Chorobę mogło również sprowadzić niszczenie krzaków bzu czarnego. Zaraza mogła też przyjść do wsi jako kara za grzechy, np. złamanie zasady gościnności, jako skutek działania diabła, czarownicy lub czarownika.

Szczególnie rozpowszechniona była wiara w to, że choroby zakaźne przybywają wraz z wiatrem. Stąd też obecna w Suplikacjach nazwa epidemii – powietrze: Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie!

Jak się bronić?

Mimo że w XIX w. wiedza o bakteryjnym lub wirusowym pochodzeniu chorób dopiero się upowszechniała nawet wśród lekarzy, ludzie dobrze rozpoznawali związek między kontaktem z chorymi, a zachorowaniem i wiedzieli, że zarazę można przywlec, podróżując między wsiami.

Przed chorobą można się było bronić, używając środków będących częścią ludowej magii leczniczej, takich jak okadzanie chałupy zielem poświęconym w oktawę Bożego Ciała czy w święto Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia). Wierzono, że epidemia skończy się, jeśli zwłoki zmarłych zacznie się wywozić poza granice wsi. W Ropczyckiem Seweryn Udziela odnotował przekonanie, że jeśli sznury używane do spuszczania trumny do grobu zmarłego wskutek zarazy podrzuci się w granice innej wsi, w której cholery jeszcze nie było, choroba porzuci dotychczasową wieś i przeniesie się w nowe miejsce.

Szczególnie silnie rozpowszechniona było przekonanie, że przed zarażeniem się zabezpiecza picie alkoholu i że grupą szczególnego ryzyka są ludzie smutni i wystraszeni. Zachowanie chłopów w czasie epidemii cholery w 1872 i 1873 r. opisuje Jan Słomka:

Mówili wtedy, że najlepszym lekarstwem na cholerę jest pić jak najwięcej wódki, być wesołym i nie bać się, bo bojących się najprędzej się czepi. W Nagnajowie prawie wszyscy mieszkańcy wyszli do pobliskiego lasu i nawet bydło wygnali i tam przez jakiś czas siedzieli, wódkę pili i przy muzyce tańczyli, ażeby o tej strasznej chorobie zapomnieć. Doktorowi, który wtenczas objeżdżał wsie nawiedzone cholerą, zupełnie nie dowierzali, zalecanego przez niego lekarstwa bali się jak ognia, zęby zacinali i nie chcieli brać do ust, rozpuszczając wieść między sobą, że doktor daje truciznę, żeby cholerę stłumić.  Mówili, że kto wypił lekarstwo, to zaraz umarł, a kto się bronił od wypicia lub uciekł przed doktorem, to nieraz ozdrowiał.

Pomoc niebios

Zagrożeni przez epidemię i chorzy mieli swojego patrona. Był nim św. Roch. Żył on w XIV w. i opiekował się chorymi na dżumę w czasie epidemii. Gdy również i jego dosięgnęła choroba, ukrył się w lesie, by nikogo nie zarazić. Od śmierci głodowej uratował go pies, który codziennie przynosił mu w pysku jedzenie. W końcu święty cudownie wyzdrowiał. Patronem chorych zakaźnie był również św. Sebastian – męczennik, który za wyznawanie nauki Chrystusa został z rozkazu cesarza Dioklecjana przywiązany do słupa i przeszyty strzałami.

Co pozostało?

Dziś najbardziej charakterystycznym materialnym świadectwem czasów nawracających epidemii są cmentarze choleryczne. Zmarłych na tę chorobę nie chowano bowiem na zwykłych cmentarzach. Grzebano ich w nowym miejscu, bez zachowania zwykłego rytuału pogrzebowego, którego częścią było m.in. czuwanie przy otwartej trumnie przez trzy dni. Takie miejsca wiecznego spoczynku leżące poza granicami wsi są nieraz zapomniane i bywa że tylko pojedynczy mieszkańcy pamiętają, gdzie w XIX w. powstał taki cmentarz. Bywa jednak i tak jak w Markowej, gdzie cmentarz choleryczny jest przez mieszkańców pielęgnowany. Co roku też markowianie idą tam z procesją, żeby pomodlić się za ofiary cholery.

Janusz Radwański

Drogowskaz kierujący na cmentarz choleryczny we wsi Markowa. Fot. Janusz Radwański 

Drogowskaz kierujący na cmentarz choleryczny we wsi Markowa. Fot. Janusz Radwański

* * *

Bibliografia:

Damian Drąg, Drzewa i krzewy w przestrzeni kulturowej mieszkańców Puszczy Sandomierskiej, [w:] Źródła kultury ludowej Puszczy Sandomierskiej, Kolbuszowa, 2014 r.

Marzena Marczewska, Ja cię zamawiam, ja cię wypędzam, Kielce, 2012.

Jan Słomka, Pamiętniki włościanina, Tarnobrzeg, 1994.

Seweryn Udziela, Materyjały etnograficzne z miasta Ropczyc i okolicy, Kraków, 1886.

Małgorzata Wierzbicka, Medycyna ludowa – ślady dawnych praktyk leczniczych, [w:] Źródła kultury ludowej Puszczy Sandomierskiej, Kolbuszowa, 2014 r.