ETNOnotatnik

Eksponat miesiąca: uprząż dla wołu

Pasuje jak wół do karety – mówiło się kiedyś. Za pomocą naszego eksponatu można byłoby jednak zaprząc wołu choćby i do karocy, oczywiście gdyby ktoś nam na to pozwolił.

Wyobraźmy sobie wiosnę sprzed ponad stu lat. Rozmarzłą, pachnącą ziemię spulchniają radła, jak okiem sięgnąć w polach uwijają się gospodarze, poganiający swoje siwki, gniade i kasztany… Malowniczy obraz, prawda? Tyle że trzeba byłoby go uzupełnić o rogate łby wołów, a czasem nawet krów pracujących w polu na równi z końmi.

Oczywiście, użycie bydła rogatego jako siły pociągowej w lasowiackiej czy rzeszowskiej wsi w XIX w. nie było żadnym nowym wynalazkiem, wręcz przeciwnie. O wołach w jarzmie mówi już najstarszy znany ludzkości „Epos o Gilgameszu”. Wół jako zwierzę pociągowe i ofiarne pojawia się zarówno w greckiej mitologii, jak i w Biblii. To właśnie woły poganiane przez Romulusa zaorały granice Rzymu, to wół ciągnie pług na obrazie Pietera Bruegela „Pejzaż z upadkiem Ikara”…

Co zadecydowało o tym, że rozwiązanie sprzed tysięcy lat sprawdzało się dobrze w warunkach dziewiętnastowiecznej, a czasem nawet dwudziestowiecznej wsi?

Skąd wziąć krowę?

Na początek oddajmy sprawiedliwość koniowi, bo to właśnie to zwierzę dziś kojarzymy z pracą w polu. Jest niezwykle użyteczny – silny i szybki, dający sobą powodować – lepiej lub gorzej, w zależności od konia i powodującego, oczywiście. Ma jednak pewne minusy. Przede wszystkim: w realiach dziewiętnastowiecznej wsi koń był stosunkowo drogi. Jak wspomina Jan Słomka, dobrego roboczego konia można było kupić za 30 złotych reńskich, tymczasem w wypadku krowy 25 złotych uzyskane za sprzedaż było już dużą sumą. Cielę można było mieć już za 80 grajcarów albo półtora złotego.

Poza ceną krowy miały nad końmi inną przewagę. Koń używany był wyłącznie do transportu i pracy, podczas gdy krowa znajdowała w życiu chłopskiej rodziny wszechstronne zastosowanie. Stanowiła źródło mleka, dających się sprzedać masła i sera, nawozu – jedynego dostępnego przed upowszechnieniem się na wsi nawozów sztucznych – i wreszcie, o czym zaraz opowiemy szerzej, siłę pociągową. Nic dziwnego, że krowę można było znaleźć niemal w każdym, nawet najbiedniejszym, gospodarstwie. Co więcej, choćby w gospodarstwie była tylko jedna, regularnie rodziła cielęta.

Jeszcze w XIX, a nawet gdzieniegdzie w XX w. popularną praktyką było wypasanie zwierząt na pastwiskach gromadzkich – wspólnych dla wszystkich gospodarstw danej wsi. Krowy, byki, konie i inne zwierzęta pasły się razem.  Gospodarz, który nie wypuszczał ogiera albo buhaja na wspólne pastwisko był piętnowany jako skąpiec. Taki stan rzeczy był pod koniec XIX w. krytykowany przez część działaczy ludowych, bo zwierzęta krzyżowały się przypadkowo i nie dało się w tych warunkach hodować bydła ani koni poszczególnych ras, mających pożądane cechy. Z perspektywy chłopów, zwłaszcza mniej zamożnych, miało to jednak zalety – zacielenie krowy czy zaźrebienie klaczy nie wymagało, inaczej niż dziś, nakładów finansowych. Wypuszczało się zwierzęta na pastwisko i co jakiś czas miało się cielę lub źrebię za darmo.

Krowie tylko słoma

Kiedy już koń był w gospodarstwie, musiał jeść, i to jeść dobrze, jeśli miał ciężko pracować. Siano, koniczyna, owies z sieczką, plewy – wszystko to trafiało do końskich żłobów, podczas gdy krowy musiały zadowolić się gorszą paszą – przede wszystkim samą słomą różnych zbóż. Lepsza pasza była do tego stopnia zarezerwowana dla koni, że, jak zauważa Jan Słomka, paradoksalnie u biedniejszych gospodarzy krowy wyglądały lepiej niż u bogatszych, bo miały dostęp do lepszej paszy. Oczywiście, ściągało to czasem (zwłaszcza na samotne kobiety) podejrzenia o czary – dlaczego krowa ubogiej komornicy dawała więcej mleka niż bydło bogatego gospodarza? A to dlatego, że krowa – żywicielka całej rodziny – dostawała wszystko, co najlepsze.

Podsumowując – w przeciwieństwie do krowy koń był drogi i kosztowny w utrzymaniu, a jego zastosowanie ograniczało się jedynie do transportu. Z tych powodów konie w drugiej połowie XIX w. można było spotkać nie u wszystkich gospodarzy. W małych i średnich gospodarstwach było ich zwykle jeden lub dwa, czasem nie było żadnego. W gospodarstwach karłowatych, których było w Galicji wskutek podziału ziemi coraz więcej, koń stanowił rzadkość.

Silny jak wół

Użycie bydła do zaprzęgu było w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Od tysięcy lat najbardziej efektywnym wykorzystaniem jego siły była hodowla wołów. Uważano je za  silniejsze od koni, którym ustępowały jedynie szybkością. Przy tym łatwiej było wejść w posiadanie wołu niż konia. Jak już powiedzieliśmy, krowy były regularnie zacielane. Wykastrowanie małego byczka w odpowiednim wieku nie było trudne – aż do końca XIX w. zajmowali się tym wędrowni rzemieślnicy zwani miśkarzami, którzy chodzili od wsi do wsi ze swoim warsztatem pracy – nożem, igłami i nićmi i świadczyli usługi chętnym gospodarzom. Fach ten zanikł, kiedy gospodarze zaczęli radzić sobie z kastracją zwierząt samodzielnie. Trzyletniego wołu można było już zaprzęgać. Gdy zwierzę miało ok. 10 lat słabło i nie mogło pracować tak ciężko jak dawniej. Gospodarze podtuczali je i sprzedawali na rzeź.

Dodatkową zaletą wołów była ich odporność. Jeszcze na początku XIX w. zdarzało się, że nie trzymano ich pod dachem. Puszczano je po prostu luzem niezależnie od pory roku i pogody.

Jakkolwiek w toku XIX w. stopniowo rezygnowano z wołów jako siły pociągowej,  jeszcze w 1900 r. stanowiły one 24% zwierząt pociągowych w Galicji.

Używanie wołów zostawiło ślady w folklorze. Istniały wierzenia przypisujące wołom określonych maści większą lub mniejszą siłę. Uważano, że wół jednolitego koloru jest mocniejszy od łaciatego. Sądzono też, że woły ciemnej maści są silniejsze, niż te jasne. Do dziś używamy powiedzeń, w których pojawia się to zwierzę. Mówimy, że ktoś patrzy jak wół na malowane wrota, wypominamy starszym krytykujących młodych, że zapomniał wół, jak cielęciem był.

Koń w małym gospodarstwie to złodziej

Z braku wołów zaprzęgano do wozów, pługów i bron także krowy. Zdarzały się gospodarstwa, w których stanowiły one jedyną siłę pociągową. Stefan Pawlik przywołuje relację z gminy Mielec pod koniec XIX w., która opisuje przykład siedmiomorgowego (około 3,5-hektarowego) gospodarstwa, które gospodarz obrabiał wyłącznie za pomocą swoich krów. Gospodarstwo to nie stanowiło wyjątku.

Na zaprzęganie krów gospodarze decydowali się raczej z biedy niż z wyboru. Panowało dość powszechne przekonanie, iż ciężka praca sprawia, że wykorzystywane do transportu i prac polowych krowy dają mniej mleka. Zdarzali się jednak gorący orędownicy takiego wykorzystania krów. Wynikało to z sytuacji gospodarczej Galicji. Wieś była przeludniona, z pokolenia na pokolenie gospodarstwa malały. Niemal każdy chłop dzielił ziemię między synów, w dodatku jakąś część majątku musiał dać w wianie córkom. Leon Błociszewski przekonywał, że w tej sytuacji ratunkiem może być upowszechnienie wykorzystywania krów jako siły pociągowej. „Dopóki nie użyjemy krów do zaprzęgu i nie zespolimy się w Spółki mleczarskie, hodowla zysków przynosić nam nie może” – wykładał w pracy wydanej na początku XX w.

Wskazywał na to, że hodowanie koni w małych gospodarstwach ma sens tylko wtedy, gdy rolnik ma możliwość dodatkowego zarobku dzięki nim, najmując się jako furman albo wypożyczając konia do robót polnych u innych gospodarzy. W przeciwnym razie koń przynosił straty, wartość jego pracy w samym tylko gospodarstwie właściciela była mniejsza niż wartość paszy, którą zjadał. „Rozumny rolnik wie dokładnie, że koń jest złodziejem w małorolnem gospodarstwie, wiadomo mu, że tam, gdzie utrzymuje 2 konie i 2 krowy na tej samej karmie, względnie tym samym kosztem 6 krów wyżywi” – przekonywał. Bolał nad tym, że chłopi zamiast zaprzęgać krowy, wynajmują do prac polnych konie, gdy nie mają własnych. Wskazywał na to, iż nie dość, że wiąże się to z kosztami wypożyczenia zwierzęcia, to w dodatku z koniecznością wyżywienia również właściciela konia w czasie pracy i postawienia mu wódki. Uważał, że można wykorzystywać krowy jako siłę pociągową bez szkody dla nich, wystarczy zachować pewne środki ostrożności. Radził między innymi nie pozwalać im pracować dłużej niż sześć godzin dziennie, najlepiej na przemian, zmieniając zwierzęta w zaprzęgu, oszczędzać krowy po wycieleniu, unikać pracy na zimnie i deszczu, nie zaprzęgać najbardziej mlecznych krów i do wozu jadącego na dalsze odległości, bo krowy źle znoszą twarde podłoże. Jak widać, powyższa lista jest dość długa i trudno dziwić się gospodarzom, że stopniowo rezygnowali z używania krów jako siły pociągowej i już w drugiej połowie XX w. widok krowy ciągnącej wóz czy pług należał do rzadkości.

Jak zaprząc wołu?

Do wozów i sprzętów rolniczych już od czasów starożytnych zaprzęgano woły za pomocą jarzma. Dziś jest to narzędzie, z oczywistych przyczyn, zapomniane, jego nazwa przetrwała w czasowniku ujarzmić i w różnych biblizmach, np. w ewangelicznym fragmencie o lekkim jarzmie i słodkim brzemieniu.

Prawdziwe jarzma przybierały różnorodne formy. Część z nich to jarzma przyrożne, przywiązywane do rogów zwierzęcia. Bardziej rozpowszechnione były jarzma naszyjne, które opierały się, jak sama nazwa wskazuje, na szyi wołu. Jarzma naszyjne również występowały w różnorodnych odmianach, ale niezależnie od nich podstawowym elementem tego sprzętu była belka opierająca się na karku wołu. Do tej belki przywiązywane były postronki pociągowe. Za pomocą jarzma zaprzęgano najczęściej parę wołów, chociaż wykonywano też jarzma dla pojedynczych zwierząt.

Nasza uprząż

Na tle tej długiej historii jarzma nasza uprząż jest wyjątkowa. Nie jest to bowiem jarzmo, a uprząż chomątowa. Ktokolwiek ją zrobił, wzorował się na końskich uprzężach chomątowych. Najważniejszą jej częścią jest chomąto wzorowane na prymitywnych chomątach końskich. Składa się ono z dwóch drewnianych kleszczyn spiętych u góry i dołu rzemiennymi pasami ze sprzączką. Pasy te miały ważną funkcję, pozwalały dopasować tę część uprzęży do rozmiarów zwierzęcia. Było to na tyle istotne, że chomąta często robiono na wymiar, dla konkretnego konia. Na kleszczynach naszego chomąta znajdują się skórzane poduszki chroniące zwierzę przed urazami i otarciami. Dalej mamy nagrzbietnik, czyli szeroki pas zapinany na grzbiecie zwierzęcia, połączony z chomątem. W nagrzbietniku są dwa pierścienie, przez które przewlekano lejce, dzięki czemu te nie plątały się w czasie pracy i haki do zaczepiania postronków pociągowych.

Od konnej uprzęży chomątowej nasz eksponat różni się detalami. Przede wszystkim – do chomąta przymocowany jest nachrapnik, czyli pas uprzęży zapinany na pysku zwierzęcia i dwa pierścienie na luźnych rzemieniach, służące najprawdopodobniej do mocowania kiełzna, najprawdopodobniej łańcucha, zakładanego na rogi. Uprzęże chomątowe dla koni nie miały tych elementów. Stanowiły one bowiem część kantara, na chomącie były zatem zbędne. Nasza uprząż przygotowana była z myślą o pracy ze zwierzęciem niemającym tego kantara, w dodatku z takim, któremu kiełzna nie wkładano do pyska, a na rogi.

Nasz eksponat miesiąca jest świadectwem ciekawego momentu w historii polskiej wsi. Jeszcze istniały w niej rozwiązania i narzędzia sięgające swoimi korzeniami czasów starożytnych, ale współistniały już z nowymi zjawiskami. Rymarz, który wykonał naszą uprząż, łączył stare z nowym, adaptując końską uprząż chomątową na potrzeby pracy z wołem lub krową.

Zarówno ta innowacyjność, jak i to, że mamy do czynienia z uprzężą dla pojedynczego zwierzęcia wskazują na to, że nasz eksponat powstał w XX w. Był to już schyłek używania wołów w naszym regionie. W ubiegłym stuleciu bydło rogate zostało wyparte jako siła pociągowa, z początku przez konie, potem w coraz większej mierze przez silniki elektryczne i spalinowe. Jarzma i uprzęże zaczęły trafiać na strychy, a niektóre, w tym to, które prezentujemy, do muzeów.

dr Janusz Radwański

1-E-10646,-neg--10935_popr.jpg
2-AF-8356.jpg
3-AF-4200.jpg
5-AF-2691.jpg
6-SSL20026.JPG
7-SSL20027.JPG
8-SSL20029.JPG
10-IMG_3571-fot-Wojciech-Dulski.jpg
11-IMG_3578-fot-Wojciech-Dulski.jpg

Bibliografia:

B. Baranowski, Podstawowa siła pociągowa dawnego rolnictwa w Polsce, Wrocław 1966.

L. Błociszewski, Hodowla bydła w gospodarstwach małorolnych, Lwów 1912.

T. Kossak, O  hodowli i żywienia bydła rogatego dla użytku gospodarzy wiejskich, Warszawa 1901.

Krótka nauka chowu bydła rogatego, Lwów 1853.

R. Lipelt, Hodowla zwierząt w Galicji w dobie autonomii, Kraków 2006.

K. Moszyński, Kultura ludowa Słowian. Cz. 1, [w:] tegoż, Kultura materjalna, Kraków 1929.

S. Pawlik, Hodowla bydła rogatego w Polsce w zarysie, Lwów 1925.

A Popiel, Podręcznik do hodowli bydła rogatego, Lwów 1882.

J. Słomka, Pamiętnik włościanina, Kraków 1912.