ETNOnotatnik

Rabsic jak dzikie stworzenie

Polowali, czarowali, paktowali z diabłem… Nawet gdyby choćby ćwierć tego, co się mówiło o raubsicach z Puszczy Sandomierskiej było prawdą, byłaby to bardzo ciekawa grupa.

W puszczańskiej wsi, w której mięso zwierząt gospodarskich jedzono rzadko, pokusa uzupełnienia diety zającem, sarną, a nawet dzikiem była duża. Nic zatem dziwnego, że kłusownictwo było wśród Lasowiaków zajęciem niezwykle popularnym. O skali powszechności tego zjawiska świadczyć może to, że, jak zauważa Wojciech Dragan, za kłusowników nie uważano ludzi stawiających sidła czy paści (o tych technikach niżej), a jedynie polujących z bronią palną. To ci stanowili raubsicerską (jeśli tak można mówić o uprawiających kłusowniczy proceder) elitę.

Rabsic wcale o życie nie stoi, wali w łeb leśnemu, grzechu się nie boi

Strach wśród strażników leśnych, a podziw i fascynację wśród mieszkańców wsi, budzili  raubsice aktywnie polujący na leśną zwierzynę. Karol Matyas, etnograf i badacz kłusowniczego folkloru Puszczy, dzielił ich na dwie grupy. Pierwsi chodzili na łowy samotnie, polując na własny użytek i zachowując umiar, tak, by zwierzyna miała się kiedy rozmnożyć. Tych Matyas nazywał dobrymi.

Za naprawdę niebezpiecznych uważano raubsiców łączących się w sitwy, czyli kłusownicze bandy. Ich członkowie byli starannie dobierani spośród mieszkańców lasowiackich wsi. Raubsice woleli mieć mniejszą sitwę, ale składającą się z ludzi pewnych i odważnych niż ryzykować wpadkę przez nielojalnego towarzysza. Nowy raubsic musiał składać specjalne ślubowanie. Przysięgając, wyrzekał się Boga, a w ręce trzymał strzelbę. Rota przysięgi wiązała go do końca życia. Nawet nie będąc już aktywnym raubsicem, nie mógł wyjawić tajemnic bandy. Było to ważne, bowiem sitwy działały w małych społecznościach, w których wszyscy się znali. Nic zatem dziwnego, że raubsice chętnie uciekali się do przebrań – nosili maski, a nawet chodzili do lasu w kobiecych strojach.

Raubsice ryzykowali wiele. Kłusownicza droga mogła skończyć się w rzeszowskim więzieniu. Kres jej mógł położyć również postrzał z broni strażników leśnych. To oni, zwani przez samych raubsiców tyranami, byli największym niebezpieczeństwem, jakie czyhało w lesie. Spotkanie obu grup w puszczy nierzadko kończyło się wymianą ognia. – Moja śmierć abo czyja – mawiali kłusownicy, sypiąc do lufy grubszy śrut na wypadek spotkania strażnika.

Czy zysk z raubsicerki warty był ryzyka? Najwyraźniej tak. I nie chodzi tu tylko o głód, który nierzadko przymuszał Lasowiaków do szukania dodatkowego źródła pożywienia w lesie. Polując codziennie i sprzedając mięso, skóry i poroża, kłusownik mógł się ze swojego procederu utrzymać. Jak zapewniał jeden z informatorów Karola Matyasa, dobry łup z jednego polowania mógł zapewnić zysk większy niż rok pracy najemnej jako furman. Dlatego strzelby przechodziły z pokolenia na pokolenie, dlatego coraz to nowi raubsice robili znak krzyża i ruszali do lasu, mimo że im bliżej XX w., tym zwalczanie kłusownictwa było bardziej intensywne, a czasy dawnej „wolności”, gdy mało kto poza Lasowiakami zapuszczał się w niedostępne lasy w widłach Wisły i Sanu – odległe. 

Za pieniądze kupię prochu, śrut i kulę

Pierwotnie raubsice używali łuków i kusz, ale na przełomie XIX i XX w., z którego to okresu pochodzi najwięcej relacji o raubsicerskiej kulturze, nieodzownym narzędziem puszczańskiego kłusownika była strzelba. Traktowało się ją niemal jak żywą istotę. Zarówno Matyas, jak i Franciszek Kotula przytaczają przykłady raubsiców, którzy z bronią nie rozstawali się do późnej starości, a bywali nawet tacy, którzy na śmiertelnym łożu mieli zagrzebaną w słomie flintę.

Skąd brały się kłusownicze fuzje? Mogły to być zarówno myśliwskie strzelby, jak i prace utalentowanych kowali czy zgoła samoróbki z jakichkolwiek przysposobionych przez raubsica rurek wytrzymujących ciśnienie ładunku prochowego.  Jak zaznacza Karol Matyas, niezależnie od źródła pochodzenia, musiała to być broń na tyle krótka i poręczna, żeby dało się ją ukryć pod kożuchem czy sukmaną – zanim kłusownik dotarł do lasu, musiał przejść przez wieś pełną ciekawskich oczu, mógł też trafić po drodze na leśnego.

Podobnie rzecz miała się z amunicją. Bywało, że śrut, kule, proch, kapiszony czy, później już, spłonki, raubsice kupowali. Bywali jednak i tacy, którzy potrafili czarny proch zrobić samemu z węgla drzewnego, saletry i siarki. Przepis trzymali oczywiście w tajemnicy. Póki nie krążył między kłusowniczą bracią, ten, który go posiadał, mógł sprzedawać proch kolegom po fachu.

Raubsice strzelali najczęściej ładunkami śrutowymi. Nie zawsze nabijali strzelby ołowianym śrutem, korzystali z tego, co mieli pod ręką. Do luf trafiało w zasadzie wszystko, co miało mniejszą średnicę niż kaliber strzelby i dawało się wystrzelić. Szczególnie skuteczne miały być hufnale, czyli gwoździki do przybijania końskich podków. Myśliwi i leśnicy z Sandomierskiej Puszczy opowiadają, że długo jeszcze po zaniku raubsicerki w dawnym stylu można było znaleźć pod skórą starych dzików zardzewiałe, wrośnięte od lat gwoździe. 

On ma pomieszane z dyabłami naboje

Strzelba, amunicja, znajomość lasu i zwyczajów zwierzyny, oko strzelca i pewna ręka nie przesądzały jednak o sukcesie raubsica. Zgodnie z powszechnym przekonaniem dobry raubsic musiał znać się na magii. Już samo wstąpienie na kłusowniczą drogę mogło wiązać się z zabiegami mającymi zapewnić raubsicowi szczęście łowieckie i uchronić go przed śmiercią z ręki strażników leśnych lub więzieniem. Powiadano, że kłusownik musi wypluć przyjętą w kościele hostię i wystrzelić ją ze swojej broni, że jeśli wypali do przydrożnego krzyża, będzie mu się dobrze wiodło. To oczywiście nie był koniec magicznych zabiegów.

Wychodząc na polowanie, musiał wypowiedzieć specjalną formułę, modlitewkę, wzywająca Matkę Boską do ochrony kłusownika przed kulami leśnych strażników, inna formuła towarzyszyła mu już w trakcie łowów. Ta jednak była tak tajna, że starzy raubsice nie chcieli jej wyjawić Karolowi Matyasowi nawet lata po porzuceniu procederu.

Specjalnego traktowania wymagała raubsicerska broń. Bywali kłusownicy, którzy mieli w strzelbie wydrążony otwór, w którym trzymali amulety. Powszechne było wierzenie w to, że trzeba przez lufy strzelby przepuścić żywą żmiję. Miało to dawać strzelbie jad, co oznaczało, że gdy pociski trafiały zwierzę, zabijały je na miejscu.

Innym sposobem było zakopanie flinty w drodze tak, żeby wóz wywożący zmarłego z chałupy jako pierwszy po niej przejechał. Później (zanim tą droga przejechał inny wóz, oczywiście), trzeba było strzelbę wydobyć i trzykrotnie przeczyścić lufę wiórami pozostałymi po struganiu trumny. Od tego momentu wszystko, co opuściło lufę, miało przynosić śmierć.

Strzelbę można było też zepsuć. Zepsutastrzelba pod względem technicznym była sprawna – nie trafiała w cel z powodu ciążącego na niej uroku. Mógł go rzucić utalentowany raubsic, któremu właściciel strzelby czymś się naraził. Urok mógł na strzelbie zaciążyć wskutek niewłaściwego obchodzenia się z nią. Jeśli np. do wnętrza lufy dostała się krew zwierzęcia, strzelba traciła celność i jad. Podobnie działo się, gdy kobieta w czasie menstruacji miała styczność ze strzelbą. W takim wypadku zwierzęta postrzelone z zauroczonej broni krwawiły, ale nie umierały, uchodząc łowcy. Jest to wierzenie o tyle ciekawe, że, jak pisze Franciszek Kotula, lasowiackie kobiety również umiały posługiwać się bronią, a zdarzało się nawet, że same kłusowały.

Zepsutą strzelbę można było naprawić, a uroki odczynić. Używano w tym celu np. kawałka drzewa odłupanego przez wozy na zakręcie drogi bądź trafionego przez piorun albo przemywano lufy octem.

Nie wolno zapominać, że las był w wyobrażeniach ludowych siedliskiem sił nie zawsze przyjaznych człowiekowi. Ale i na złe moce raubsice mieli sposoby. Wystarczyło użyć do ładowania strzelby święconej kredy, zrobić krzyż wyciorem, znak krzyża uczynić też nad kapiszonem i można było strzelać nawet do duchów. 

Dla lisa paść, dla dzika dół

Oczywiście raubsice, po których pozostała romantyczna legenda, stanowili zdecydowaną mniejszość kłusujących w Puszczy. Na ogół wygłodzeni Lasowiacy odławiali zwierzynę bez uciekania się do aktywnego polowania. Techniki stosowane przez nich były różnorodne. Najpopularniejsze i, niestety, stosowane do dziś, są sidła z drutu lub linki. Pętla przywiązywana jest do młodego, sprężynującego drzewka. To, prostując się, zaciska pętlę na nodze ofiary, uniemożliwiając jej ucieczkę. Rzadsze, choć nadal spotykane w lasach są paści – pułapki w formie metalowych szczęk, które zatrzaskują się, jeśli się w nich stanie. Zdarzało się, że Lasowiacy zastawiali pułapki na dziki w formie dołów o stromych ścianach.

Specyficzną i żywą co najmniej do końca XX w. formą kłusownictwa było pałkarstwo. Pałkarze polowali na zające, posługując się wozami konnymi. Kłusownik widział z wysokości jadącej furmanki przyczajone zające, na które polował za pomocą długiego drąga. Ale… Jak pisze Franciszek Kotula, niektórzy gospodarze nie musieli na zające polować – robiły to za nich ich psy. Trafiały się czworonogi potrafiące odnieść swojemu właścicielowi upolowaną zdobycz, dostając w zamian to, co zostało z niej po zdjęciu skóry i rozebraniu mięsa.

Nie pożyczaj nabojów

Jak zgodnie mówią leśnicy, dzisiejsi kłusownicy nie mają wiele wspólnego z raubsicami i ich barwnym folklorem. Również do duchów leśnych nikt nie strzela święconą kredą. Ale jeśli zapytacie współczesnego myśliwego, czy wam pożyczy nabojów, odmówi. Najwyżej rzuci wam je pod nogi, żeby obejść zakaz chroniący przed pechem na polowaniu. Również jeśli będzie was ciekawić, czy złapanie za kolano ukochanej kobiety przynosi na łowach szczęście, wielu z nich żachnie się, zadrwi z przesądów, a i tak przyzna, że do dziś tak się robi. Tak samo, jak robili to dawni raubsice. Echa ich folkloru do dziś bowiem można dostrzec w kulturze ludzi związanych z lasem.

Janusz Radwański

SAM_0671.jpg
SAM_0672.jpg
SAM_0673.jpg
SAM_0674.jpg
SAM_0675.jpg

***

Bibliografia:

Archiwum Etnograficzne Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej

W. Dragan, Gospodarka – zbieractwo, łowiectwo, pszczelarstwo i rybołówstwo, [w:] Źródła kultury ludowej Puszczy Sandomierskiej, Kolbuszowa 2014

F. Kotula, Z Sandomierskiej Puszczy, Kraków 1962

K. Matyas, Rabsice dawnej puszczy sandomierskiej, Lwów 1905